*Przybiegł do niej ostatni z giermków, coś poszeptał jej na ucho po czym odbiegł w kierunku zamku. Zaś ona sama zatrzymała swego konia, zsiadła, przywiązała konia do drzewa a następnie usiadła na trawie.*
- Mam już wszystkie potrzebne wiadomości. To ostatnia przystań przed dalszą podróżą, wyjaśniam co i jak.
Sytuacja wygląda następująco: jedziemy w składzie Tsu Jin, Gayla, Lady Mabh, Psychus i ja. Wierek przeżywa kryzys i nie może się z nami wybrać, Alvara gonią w akademii magii z egzaminami. Nie wiem co się dzieje z Mastrangelo, ale raczej do nas nie dołączy. Mortyshja prawdopodobnie dołączy do nas później.
Tak więc, na razie, pozostajemy w piątkę.
Jak chodzi o trasę... mapa jest w moim plecaku, zawsze gdy chcecie możecie zajrzeć .
Teraz kierujemy się w kierunku rzeki. Rzeką przewiezie nas mój przyjaciel, w zamian musimy mu pomóc w razie kłopotów... ach, taki drobny szczegół... śpimy w jednej-ale dużej- kajucie.
- Jakieś pytania, czy ruszamy dalej? *rzuciła okiem na kompanów*
Ostatnio edytowany przez Visenna (2007-01-17 22:24:28)
Offline
*Zsiadł z konia i usiadł na trawie obok Visenny. Słuchajac jej słów powoli nabijał fajkę*
- Mimo, iż niedaleko oddaliliśmy się od naszego zamczyska, prosiłbym Wszystkich już o zwiększenie czujności.. okolica ta ostatnio nie należy do najbezpieczniejszych w królestwie.. *powoli siny dym z fajki zaczą się rozchodzić nad zebranymi*
- Myśle, że mapa jest w dobrych rękach *mówił patrzac na Visenne* wszak Ty jesteś w naszym gronie specjalistką od ich odcyfrowywania..
Offline
- Proponuję ruszać dalej. Mamy niezły kawałek do pokonania, więc nie warto marnować czasu
* Mówiąc to poprawiła łuk przymocowany do siodła, sprawdziła czy strzały ławo wychodzą z kołczanu i spojrzała wyczekująca na resztę kompanów.*
Offline
*Uderzył piętami w boki konia po czym wolnym stepem ruszył przed się...*
- Jedziecie, czy czekacie aż noc nas zastanie, wszak i w świetle księżyca podróż może okazać się ciekawą..
*Spojrzał na towarzyszy zostających w tyle.*
Offline
*Jako ostatnia wskoczyła w siodło... jednak coś ją niepokoiło. Zmrok właściwie już oplatał cały las, bo ruszyli w nocy... ale nie to dostraczyło jej powodów do zmartwień. Przez cały czas słyszała jakieś szmeranie lecz nie chciała o tym mówić reszcie- prędzej uznaliby ją za pijaną... bo to przecież szmery... w jej umyśle?
Co się dzieje?*
- YyyY *miała trudności ze skupieniem uwagi... wzrok, świadomość jakby same ciągnęły w inne miejsce... Ale przecież spadłaby z siodła...*
- Macie rację z czymś- warto dotrzeć do przystani przed wschodem słońca. Jestem drowem i nie mogę wyjść na słońce... A przecież tylko mnie zna kapitan, tylko przezemnie wejdziemy na pokład. Teraz musimy udać się bardziej na wschód *spojrzała na niebo, dojrzała konstelację Mike'a*
- To w tamtym kierunku.
*Nastąpiła chwila przerwy w jej monologu. Po 20 pacierzach stwierdziła*
- Wiecie, przyczepił mi się jakiś... co to jest? Chyba chochlik, tylko one są tak wredne... do konia. Podejrzewam, że jest ich tutaj kilka. Kto zna się na niebie? Niech ta osoba pojedzie z resztą, ja tutaj zostanę i rozprawię się z tą garstką. Jak ktoś chce, może mi pomóc, ale góra jedna osoba. Reszta niech jedzie! I najlepiej się nie obraca. *dziwnie dobitnie zabrzmiały jej słowa, widać że zależy jej, by więszkość faktycznie dalej jechała*
*Zawachała się, mocniej wczepiła stopy w strzemiona by się nie przekrzywić. Przed chwilą o mało nie wypadła. Obejrzała się, czy ktoś tego nie zauważył. Każdy na szczęście patrzył w swoją stronę.*
-Ech *westchnęła tylko cicho i jeszcze ciszej dodała* -cholerne migreny..? *ale sama wątpiła, czy to jest przyczyną*
*Zatrzymała konia, zeskoczyła z niego. Wyciągnęła miecz i zamierzyła się na chochlika... po czym o mało rękojeść broni nie wypadła jej z ręki. Spojrzała na swoją Damballę* -Y...ee..? *Jeszcze raz się zamierzyła, tym razem bez większych komplikacji trafiła złośliwca. Ten zapiszczał i zbiegło się kilka innych szkaradztw*
- No, mili Państwo? Ruszajcie! Niech jedna osoba ze mną na wszelki wypadek zostanie, wkrótce Was dogonimy.
- Ach.. nie zapomnijcie. Po drodze miniecie czerwoną linię. Wyjdzie tam demon. Na tę chwilę... no- razem może z nim wygracie. Ale postarajcie się jakoś go okrążyć. Może jedna osoba niech go o coś oskarży- jest bardzo wrażliwy na tego wypu rzeczy.. wyjątkowe jak na demona? Owszem!! Reszta niech przemknie, zabierze konia tamtego, a potem truchtem się połączcie i jedźcie dalej. Jakby była walka...Jakby była walka... myślę, że zdążymy dojechać.
ps. konstelacja Mike'a <<mam nadzieję, że nie jest to niepoprawne ale przecież założyciel całej gry to jak półbóg dla postaci... więc właśnie powstała jego konstelacja>>
Offline
*rozejrzała się po kompanach*
-Dobrze, skoro tak jedźcie wszyscy. Przyłączę się do Was, gdy tylko taka możliwość mnie spotka. Weźcie, skoro tak, mego konia ze sobą. Ja i tak Was dopędzę.
*weszła nieopodal w zarośla*
Offline
*Wszedł do zarośli zaraz za Visenną i wyszedł z nich szybko. Jedynie to, co zmieniło się w nim to ubór. Widać było teraz na skórzanej kurtce drewnianą tube zawieszona przez ramię na grubym rzemieniu. Tuba owinietata była karmazynowym szalem. Przytroczył konia Visenny do swojego, powoli i dokładnie, głaszcząc go przy tym i szepcąc coś do ucha*
-Jedźmy zatem dalej szlakiem... szkoda dnia *zawołał do kompanów i wskoczył na swojego rumaka, ruszając z tępa*
-Jeżeli jechać będziemy równo, do rzeki dojedziemy dziś wieczorem *zaśmiał się do siebie* oczywiście z przerwą na posiłek. Visenna mówiła mi, ze po drodze zastaniemy starą chate leśnego druida Aneksamplotyna... za miłą rozmowe napewno nas czyms poczęstuje... nie koniecznie ziółkami *na wspomnienie jego kaczki w grzybach pomasował jeno brzuch i westchnął*
Offline
New member
*Widno robić się zaczynało... Zjawy i mary nocy przechodziły... Aliż jeszcze dzień wędrówki do przystani. Trzeba przejechać, trzeba przeczekać.
Na przedzie stępem prowadził Tsu Jin... zamyślony, odpłynął gdzieś poza ziemię... Wnet przed oczyma pożoga rozsiewała plon zniszczenia.*
- Co wy tu? Kaj by tu? Jam przywołany, trakt mymi płomieniami pilnować będę. Nie przedostań się, żadny pomiocie śmiertelny, nie przedostań!!
*Demons...and Wizards gdzieś w umysłach grać Poor Mans' Crusade poczęło.
Czyżem? Któżesz u nas magiem? Siły z piekieł wyzionęły swego ducha na ziemię, zapadnij się, zgiń poczwaro w swych krańcach, w swych płomieniach! Ino z dala od nas! Wara, wara! Magu wielki, zatrząś swą ręką wielką, niechaj całyż świat się zatrzęsie, niechaj przepaść otworzy i wciągnie go w insze progi!*
Offline
*Raptownie wstrzymał konia. Patrząc w dal traktu przyglądał się chwile ognistemu demonowi który wyłaniał się z ziemi. Nastepnie zeskoczył z konia mocno go trzymając za uzde, chcąc uspokoić przestraszone zwierze*
- Stójcie! *krzyknął do kompanów* Zejdźcie z traktu i chodźcie za mną.. *poprowadził ich w bok, w kierunku załomu skalnego*
- Niedobrze, to coś.. ten ognisty demon.. słyszałem już o takich... niewiadomo skąd to paskudztwo wylazło ale innej rady nie ma jak walka... znalezienie innej drogi za dużo czsu by nam pochłoneło..
*Podrapał sie po głowie i zrobił kwaśną mine. Patrzył na towarzyszy*
- Maga nam potrzeba.. *spoglądał na twarze zebranych* obawiam się, że przy nim, sam nie dam rady skupić takiej ilości many...
Offline
*Spojrzał na demona, popatrzył na towarzyszy.*
- Coż cicho żem siedział do tej chwili, czas by i o mnie śpiewano w pieśniach tejże wyprawy..
*Podniósł się lekko chwycił za rękojeść, spojrzał na towarzyszy.*
- Co się tak gapicie, sam rady mu nie dam..
*Czekał na chodź jeden ruch z ich strony świadczący o tym, iż będzie miał druha u boku w czasie walki.*
- Może i ogniem zionie, może i z ognia powstał, wszak i ogień ugasić się da...
*Rozjerzał się po okolicy..*
- Przydałaby się woda, sporo wody..
Offline